W przeddzień moich 33 urodzin byliśmy na Półwyspie Samana. W przeddzień moich 33 urodzin nie pojechałam na najpiękniejszą plażę Dominikany, bo dopadła mnie podła jelitówka przywleczona z Europy i musiałam się trzymać blisko łazienki…
W wigilię swoich 33 urodzin, naszprycowana Smectą, odważyłam się pojechać na krótki wypad na Playa Rincon, zagryzając zęby i wstrzymując oddech na krętej drodze, która tam prowadzi. W drodze powrotnej, na widok pięknego straganu z owocami kazałam Mazurowi zatrzymać samochód. Po prostu tego nie mogłam już odpuścić. Wybiegłam z samochodu bez pieniędzy, uzbrojona tylko w aparat (i tutaj mała dygresja: ja mam bardzo duże opory przed fotografowaniem ludzi i sytuacji lokalnych. Jakoś tak nie umiem wścibiać obiektywu w cudze życie. Jest mi z tym niewygodnie, choć im dłużej tu jestem, tym bardziej widzę, że Dominikańczycy mają z tym dużo mniejszy problem niż ja).
Zaczęłam wypytywać sprzedawcę o wszystko. Co to jest? A co tamto? Jak to się je? A ze skórką? A na surowo? Ale ja nie rozumiem, może Pan powtórzyć? Pierwszy raz w życiu tak maglowałam, bo nawet na Ruskiej w Lublinie nie jestem taka rozmowna. Zanim Mateusz dołączył do mnie z portfelem, miałam już całe naręcze owoców, których nazwy usiłowałam wtedy spamiętać.
Dlaczego o tym piszę? Nie jest to oczywiście żadne odkrycie, tylko dowód na prawdziwość twierdzenia, że wykroczenie poza strefę komfortu przynosi same dobrze rzeczy. To małe, z pozoru nieistotne doświadczenie zainspirowało mnie i pchnęło pierwszy kamyczek w lawinie małych zmian, które dziś zaowocowały (nomen omen) opublikowaniem mojego artykułu na stronie polskiego Newsweeka. Ja się tym jaram. Ja chcę to robić. Chcę pisać o jedzeniu, chcę się o nim jak najwięcej uczyć, żeby móc pisać z sensem. Bardzo, bardzo, bardzo serdecznie zapraszam więc Was do kliknięcia w link powyżej. Znajdziecie tam niepublikowane wcześniej przepisy, treści i zdjęcia – koniecznie obejrzyjcie galerię!
Po drugie przemyciłam w ten sposób wiadomość o moich urodzinach, które nie zostały dostatecznie uświętowane, bo kolejnego dnia jelitówka przeszła na dzieci (od razu napiszę – one, szczepione, przeszły ją najlżej!).
Po trzecie zrobiłam tam naprawdę fajne zdjęcia, które możecie oglądać w tym poście, a szkoda, żeby kurzyły się w folderach. Stay tuned, bo będzie się działo!
Ale świetne! Nie dziwie się Twojemu entuzjazmowi ;)
PolubieniePolubienie
Dzięki!
PolubieniePolubienie