Witam wszystkich w nowym roku! Tych, którzy tu zaglądali ostatnimi czasy, a wiem, że byli tacy, przepraszam za ciszę i dziękuję za ciekawość : ). Końcówka roku, jak to zwykle bywa, obfitowała w wydarzenia, pomiędzy którymi ciężko było znaleźć czas na blogowanie – czas, który można spędzić z Bliskimi to skarb nienaruszalny i jestem pewna, że to zrozumiecie : )
A więc – do dzieła. Zamiast zdjęć rodzinnych przysmaków pokażę Wam książki, które za sprawą choinkowej magii zasiliły moją kolekcję kulinarnej literatury. O książkach pisano już nie raz, a więc nie będę powtarzać tego, co dla większości z nas jest cechą wspólną. Kochamy książki kulinarne. Rozkoszujemy się zdjęciami, papierem, czcionką, kolorami, dotykiem okładki. Naszą wyobraźnię rozbudzają czytane przepisy, które czasem wykorzystujemy z dokładnością aptekarza, a kiedy indziej inspirują do własnych poszukiwań nowych smaków i eksperymentowania z często nieznanymi składnikami.
Ja mam słabość do książek w ogóle. Ale te kulinarne są mi szczególnie bliskie. Nie chcę się nadto rozwodzić, przyznam się tylko, że kiedyś, wracając z rocznego pobytu w Wielkiej Brytanii przywiozłam ze sobą 30 kilo książek: tak to się zaczęło (wiem, że ważenie książek jest dziwne, ale wsiadając do samolotu czasem lepiej mieć taką wiedzę :) ).
Pierwszą nowością jest „Jamie Oliver w domu”. Niby nic nowego, ale ucieszyłam się ogromnie, bo książka ta jest dokładnym odwzorowaniem serii telewizyjnych programów pod tym samym tytułem*. Nie muszę więc sobie przypominać co autor miał na myśli, bo wszytsko mam pod ręką. Zaskoczyło mnie bardzo staranne wydanie (płócienna okładka, szycie), co nieco złagodziło zdziwienie kilkoma niescisłościami tłumaczeniowymi.
Domowa biblioteczka zasilona została również przez „Domowy wyrób win” Jana Cieślaka. Czytam wieczorami, planując lato i żałuję, że w minionym roku odważyłam się jedynie na litr nalewki z wiśni, której już oczywiście nie ma. No cóż: wsparta nową wiedzą zaatakuję za kilka miesięcy…
Kolejnym papierowym prezentem były „Śluby polskie” Hanny Szymanderskiej. Autorka wciąż zadziwia mnie swoją płodnością literacką! Każda jej książka to kopalnia wiedzy nie tylko kulinarnej, ale też, a może przede wszytskim kulturowej i historycznej – to taka antropologia gastronomiczna, która nigdy się nie nudzi. No i na dodatek temat tej akurat książki nawiązuje bezpośrednio do wydarzeń, które czekają mnie w tym nowym roku : )
Na koniec krótka refleksja: nam miłośnikom dobrego jedzenia, gotowania, karmienia, mówienia, słuchania i czytania o jedzeniu, łatwiej jest sprawić przyjemność prezentem : )
* Od roku nie mam telewizora i jedyne czego żałuję to brak kuchni.tv i kanałów travel. Jednak ku swojej radości tę serię Jamiego odnalazłam ostatnio w całości na YouTube!
Zaglądam na Durszlak i co widzę? Książkę J. Oliviera!:-)
Uwielbiam, okładka jest super i papier taki szorstki..
Ale ma pewien minus: łatwo ją zabrudzić : moja już wygląda jakby była po spoorych przejściach (zwykłą można łatwo wymyć)
Szczęśliwego Nowego Roku!
PolubieniePolubienie
Książka po przejściach to książka z duszą :) nic się nie martw – te przepisy są takie, że wkrótce będziesz je wykonywać na pamięć (o ile juz tego nie robisz :) ) Pozdrowki!
PolubieniePolubienie
30 kg ksiazek powiadasz? Ja moje licze tylko na sztuki na razie, na kilogramy wole chyba nie ;)
A ja nadal nie mam nic pana J.O… ;)
U mnie tez zawitalo kilka nowych pozycji w tym swiateczno-noworocznym czasie, pewnie o nich za niedlugo napisze.
Pozdrawiam noworocznie! :)
PolubieniePolubienie
Mnie do zważenia zmusiła przeprowadzka samolotem – gdy kupowałam te książki w ogóle nie przyszło mi do głowy, że trzeba je będzie kiedyś przetransportować do Polski!
Napisz koniecznie! jestem bardzo ciekawa :) Pozdrawiam!
PolubieniePolubienie
Ja tak mialam ostatnio przy powrocie z PL (przez Danie nota bene ;) ). Mialam 10 kg ksiazek w bagazu podrecznym + czesc zakupow musialam wyslac poczta, bo zdecydowanie za slono to kosztuje na lotnisku ;)
PolubieniePolubienie